Mamy Fiołka

Mieszkamy w Beskidzie Niskim i wspólnie tworzymy rękodzieło pod szyldem Mamy Fiołka. To dla nas, coś więcej niż tylko pasja. Kochamy rzeczy zrobione ręcznie.

Fast fashion i handmade

Fast fashion Mamy Fiołka

Fast fashion, czyli szybka moda, to pojęcie opisujące współczesne czasy. Pojęcie stosunkowo świeże, w ubiegłym wieku praktycznie nie funkcjonowało. Dla osób starszych, fast fashion to dwa, dziwnie brzmiące słowa pochodzące z języka angielskiego – abstrakcja. 

Fast fashion to “nowość”

Czterdzieści lat temu, w Polsce, nie było galerii handlowych ani olbrzymich dyskontów. W szafach istniał podział: ubrania na niedzielę i na co dzień. O buty się dbało. Po każdym wyjściu trzeba było je porządnie wypucować i odstawić na swoje miejsce. Trampki? Owszem były, ale wystarczała jedna para, dwie to już był luksus. Nikt nawet nie myślał o kolekcjonowaniu Conversów. T-shirty nosiło się raczej białe, bo pasowały do wszystkiego. Trzeba też zaznaczyć, że ich jakość była nieco inna.

Oprócz tego, królowało rękodzieło i recykling, a nawet upcycling. Kolczyki z pokrywek do kremu albo z piórek do gry na gitarze. Dywaniki łazienkowe ze starych rajstop, torebki z materiału. Dziergane swetry o przeróżnych wzorach, chusty i ściereczki kuchenne robione na szydełku z czego tylko się dało. Co rodzina i domostwo, to inne historie rękodzielnicze. Warto o nie podpytać swoich dziadków.

Tak wyglądał sklep obuwniczy w czasach PRL (1982), fot. Zofia Rydet

Fast fashion się rozpędza

W latach 90. nie trzeba było już stać w długich kolejkach po trampki ani robić biżuterii ze zużytych opakowań po kosmetykach. Akcesoria do domu czekały gotowe w sklepach. Zmiana ustroju w kraju zapoczątkowała szereg procesów, również w naszych głowach, z których dopiero teraz, jako społeczeństwo, zaczynamy sobie zdawać sprawę. Można powiedzieć, że zachłysnęliśmy się kupowaniem i robiliśmy, robimy to bez głębszej refleksji. Tyczy się to nie tylko Polaków, ale wszystkich mieszkańców globu. W 2014 roku ludzie kupili o 60% więcej ubrań niż w 2000 roku i pozbyli się ich dwa razy szybciej (dane dla całego świata).

Konsekwencje tego widać już nawet z kosmosu. Ogromne wyspy plastikowych butelek unoszące się na oceanach, góry śmieci pod Mount Everest, zanieczyszone plaże i dna morskie. Żyjemy szybko, szybko produkujemy, szybko zużywamy i w końcu, szybko wyrzucamy. Da się to zauważyć szczególnie w branży odzieżowej, która dorobiła się przynajmniej dwóch niechlubnych metek: najmniej ekologicznej i najbardziej nieetycznej. 

Przemysł modowy wytwarza aż 10% całej emisji dwutlenku węgla przez ludzkość. Jest też drugim na świecie największym konsumentem światowego zaopatrzenia w wodę. To temat na inny post, bo sprawa jest skomplikowana i ciężko ją zamknąć w trzech akapitach.

Cmentarzysko fast fashion w Chile  

W internecie z łatwością można znaleźć listy marek fast fashion. Jako zwykli “zjadacze chleba”  nie mamy wpływu na ogólnoświatowy rynek czy decyzje polityków, ale za to sprawujemy jedyną i całkowitą kontrolę nad naszymi szafami. To my decydujemy o tym, co do niej wkładamy, co i kiedy z niej wrzucamy.

Idąc do sklepu po kolejną koszulkę, dobrze sobie zadać jedno proste pytanie. Czy na pewno jej potrzebujemy? Możemy odkryć, że niekoniecznie. W ostatnich latach sporą popularnością cieszą się secondhandy. To dobry trend. Jeśli też buszujesz po szmateksach, nie masz się czego wstydzić. Niestety w tle, wielkie fabryki ubrań, ciągle pracują na wysokich obrotach. Strach sprawdzać statystyki.

Przybywając na pustynię, wkracza się w inny, nieznany świat. Można tu napotkać wulkany, gejzery… i sterty wyrzuconych ubrań

Nadprodukcja ubrań, tanich, słabej jakości, ze sztucznie wytwarzanych, często szkodliwych dla ludzi i środowiska materiałów, to globalny problem bez prostego rozwiązania. Co dzieje się z ciuchami, których nie sprzedano w galeriach a potem w ciucholandach?

Chile jest największym importerem używanej odzieży w Ameryce Południowej. Do kraju rocznie trafia 60,000 ton ubrań z drugiego obiegu, z czego aż połowa ląduje na pustyni Atacama. Takiej ilości nie da się po prostu sprzedać. Państwo obowiązek utylizacji niechcianych ubrań nakłada na firmy, które je importują. Nie ma jednak żadnych narzędzi, by ten proces kontrolować, dlatego stosy tanich ubrań walają się po Atacamie. Część z nich jest na bieżąco palona, co z kolei jest bardzo szkodliwe dla ludzi zamieszkujących tamte tereny, o planecie nie wspominając.

Slow fashion i rękodzieło

Slow fashion to jeszcze nowsze pojęcie od fast fashion. Stworzyła je i zdefiniowała Kate Fletcher – profesor zrównoważonego rozwoju, projektowania i mody z Centrum Zrównoważonej Mody na Uniwersytecie Sztuk w Londynie. Slow fashion to nie chwilowa zachcianka, ale jak zapewniają wyznawcy, styl życia i alternatywne spojrzenie na swoją garderobę. Ubrania w duchu slow to przede wszystkim jakość materiału i sposób wykonania.

Jedna czapka handmade znaczy więcej niż tysiąc czapek z sieciówki. Podejrzyj tę czapkę 🙂
  • Mniej znaczy więcej.
  • Naprawa starego zamiast nowego.

To tylko dwa z wielu przykazań powolnej mody. W ten nurt świetnie wpisuje się rękodzieło, które my uwielbiamy z bardzo wielu powodów (więcej tutaj). Nasze babcie robiły cuda na drutach, spędzając całe wieczory przed kominkiem i nigdzie się przy tym nie spieszyły. Dobrze, że do tego wracamy. Prujemy stare swetry i robimy nowe (taka metafora życia). Na Youtube filmików o dzierganiu codziennie przybywa. 

Dla nas handmade to relaks, medytacja, czas dla siebie, odpoczynek. Cieszymy się jak nam wychodzi, uczymy się pokory, kiedy nie wychodzi i trzeba zacząć od nowa. To nasza odpowiedź na fast fashion. 

UDOSTĘPNIJ:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *